Zofia Tkacz
Gdzie i kiedy się Pani urodziła?
Urodziłam się w lubelskim, z dzieciństwa to niewiele pamiętam. Mieszkałam w Basoni z mamą i babcią, ojca nie pamiętam bo był w wojsku, dziadka tez nie pamiętam.
Jak nas wywozili to przyjechał po nas wóz z końmi. Pamiętam, że długo jechaliśmy po jakichś piaskach, nic z tego domu nie zabraliśmy. Była też z nami jakaś pani, na którą mówiłam ciocia z dziewczynką ciut starszą ode mnie. Dowieziono nas do jakiejś wioski blisko lasu (prawdopodobnie to było Mariampole), wyszedł gospodarz i nas przyjął do takiego pomieszczenia gospodarczego, dostaliśmy herbaty. Powiedział nam, ze możemy tylko chodzić w obrębie tego gospodarstwa, nigdzie więcej. Nie powiedział nam, że za lasem są żołnierze.
Mama z babcią pracowały w polu.
Nie wiem ile czasu tam byliśmy. Pamiętam pewnie zdarzenie, jak spadła bomba za stodołę gospodarza i był taki wielki dół. Okazało się, że w tej stodole spali żołnierze rosyjscy i było tam też jedzenie, picie. Jako ciekawskie dzieci weszliśmy tam najeść się i wychodząc zauważyli nas żołnierze. Nie wiedziałbym, że to żołnierze, ale mieli czerwone gwiazdy. Każdego z nas uderzyli, mnie kopnęli i uderzyłam o studnie- do dziś mam bliznę. Później babcia mi mówiła, że myśleli z gospodarzem, że nie żyje. Byłam zakrwawiona, nie wiedziałam na oko, nie słyszałam nic, miałam złamaną rękę, do której mi potem przyłożyli kołek i tak chodziłam.
Pamiętam też jak pewnego dnia poszłam do tego lasu z koleżanką i tam byli żołnierze, którzy poczęstowali nas jedzeniem a później chcieli wykorzystać.
Za jakiś czas przyjechał jakiś transport i wywieźli nas do takiej budy ogrodniczej przy pałacu. Żołnierze byli też już tam inni, ponieważ mieli inne mundury niż tamci. Ja nadal chodziłam ze złamaną ręka i zasłoniętym okiem i jeden z tych żołnierzy zaprowadził mnie tak jakby do lekarza. Powiedział mi, żebym nie mówiła, kto mi to zrobił, bo to są ich przyjaciele, a mi nie można już pomóc.
Tam rósł chmiel i kazali nam czasami chodzić i go obrywać. Ale mama i babcia tam nie pracowały, wszyscy byliśmy w tej budzie ogrodniczej. Tam też ten gospodarz donosił nam jedzenie. Generalnie mamy to dużo nie widziałam, nie wiem gdzie ona była. Nie wiem ile tam byliśmy, ale następnie wywieźli nas przyczepą do Majdanka. Tam spaliśmy na słomianych pryczach.
Z Majdanka wywieźli nad do Urzędowa, do takiego domku. Tam była już cała wioska pełna gospodarzy. Tam nam też nie kazano wychodzić poza to gospodarstwo. Pamiętam jak za tym gospodarstwem była łąka, rzeka i widzieliśmy „chodzące” snopki siana. Jak dopytywałam czemu one się ruszają i kto tam jest, to mówili mi żebym się nie interesowała. Poszliśmy też na tą wieś na żebry, żeby nam coś dali do jedzenia. W jednym domu nas pogonił gospodarz, ale jakaś pani wyniosłam nam kilka ugotowanych kartofli. Też nie wiem ile tutaj byliśmy, ale na pewno najdłużej z tych wszystkich miejsc. Babcia tu już pracowała: rwała na polu len, konopie.
Ci gospodarze zaprowadzili nas razem z babcią do kościoła, gdzie uzgodniono z zakonnicami, że będziemy przychodzić się tam uczyć czytać i pisać. Uczyłyśmy się w takiej salce modlitw, czytać, pisać, przygotowano nas do komunii. Było tam około 15 dzieci. Jak szliśmy na przykład do komunii, to ludzie przynieśli sukienki i jednocześnie była komunia i bierzmowanie. Było też takie jakby przyjęcie gdzie dostaliśmy herbatę i jakiś taki chlebek. Sukienki musieliśmy oddać i przebrać się w swoje ciuchy.
Kiedy Pani dotarła na zachód?
Następnym miejscem przewozu był już zachód. Zawieziono nas na stację i wagonami dowieziono do Nowogardu lub Goleniowa, tego nie wiem. Wywieziono nas (mamę, babcię z jej synem, ciocię) do Dębic koło Maszewa, do jakiegoś domu dwurodzinnego. Ten syn babci dostał pracę w Dębicach, a mama oddała mnie na służbę do gospodarza do wioski 2 km dalej. Zajmowałam się tam pasieniem krów.
Miałam tam taki mały pokoi z obrazkiem anioła i kazano mi się do niego modlić. Krowy goniłam 2 km na kopel. Jak krowa się załatwiała to wsadzałam sobie nogi, żeby się ogrzać. Buty miałam takie z drewna i były za duże więc wsadzałam sobie siana do nich albo chodziłam na boso. Do szkoły żadnej już nie chodziłam. Nie mogę nic złego powiedzieć o jedzeniu. W korytarzu był stolik z chlebem, mlekiem, miodem i kawą, więc każdy mógł się najeść. Gospodynie w kuchni też pozwalały się najeść innego jedzenia. Przez dziurkę w pokoju podglądałam jak Ci gospodarze gości przyjmowali, co jedli. Któregoś dnia chciałam też odwiedzić babcię i ładnie wyglądać więc pożyczyłam (ukradłam) sobie od córki gospodarza sukienkę. Jak wracałam od babci to zauważyłam, że gospodarze wracają do domu swoją bryczką. Szybko przebrałam się w rowie w swoja sukienkę i pobiegłam do domu odwiesić pożyczoną sukienkę.
Po jakimś czasie powiedzieli mi, że wyślą mnie do szkoły. Gospodarz zaprowadził mnie tam, ale tam nas nikt nic nie uczył tylko jak karmić krowy, jak umyć buraki, jak je kroić itd. Nauczyli nas tylko grać w dwa ognie.
Mama dostała jako osadnik jednopokojowe mieszkanie w Maszewie, więc stamtąd mnie zabrali. Doszła też do nas potem babcia ze swoim synem. Ta ciocia też dostała takie samo mieszkanie. W Maszewie powstawała już Gromadzka Rada. Zapisali nas do szkoły i uznali, że powinnam chodzić do piątej klasy. W tym samym czasie mama urodziła dziecko. Ostatecznie do szkoły nie poszłam, tylko poszłam do pracy do ogrodnika. Poznałam koleżanki, które pożyczały mi książki i sama robiłam zadania z tych książek. Skończyłam jakby siódmą klasę ale świadectwa żadnego nie mam.
W międzyczasie mama urodziła kolejne dziecko więc musiałam już chodzić do pracy, żeby zarabiać. W Łęczycy powstało gospodarstwo więc tam pracowałam. Musiałam też chodzić do lasu po opał, szyszki ponieważ moja mama się niczym nie martwiła, jej prawie cały czas nie było. Przynosiłam od gospodarza mleko, masło dla tych dzieci i pewnego dnia mama wygoniła mnie z domu.
Za dziecka ciężko pracowałam, ale też dużo się nauczyłam.
Jak sobie Pani poradziła?
Jak mnie mama wygoniła to pomogła mi taka żydówka, która potem załatwiła mi pracę i miejsce do spania w domu dziecka. Byłam też na szkoleniu w szpitalu jak opatrywać rany dzieci itd i zaproponowano mi wtedy, że wezmą mnie tam do pracy, ale ja nie miałam żadnych dokumentów, świadectwa ze szkoły. Musiałam stamtąd odejść i poszłam do pracy do ogrodnictwa za Stargardem. Potem przyszłam do pracy do PGR-ów do Mostów. Mieszkałam razem z koleżankami. Tu była stołówka, dogadałam się z kierownikiem i mnie przyjął i tak już to zostałam, założyłam rodzinę.
Męża poznałam tu w Mostach. Przyjechał do rodziny, też nie miał żadnej szkoły. Jak postanowiliśmy wziąć ślub to nie miałam nawet metryki, ale babcia mi powiedziała gdzie ma napisać, żeby ją otrzymać. Ślub wzięliśmy w Goleniowie, mojej matki nie było na ślubie. Potem dostaliśmy mieszkanie w nagrodę, że byłam Przodownicą pracy.
Jak dzieci były już odchowane i w klubie w Mostach zwolniło się miejsce pojechałam do Goleniowa rozmawiać o pracy i dostałam pracę w klubie, chociaż się bałam czy podołam. I z czasem wszystko się zaczęło rozwijać w klubie: dobudowano kuchnię, toaletę. Później chciałam wyposażać klub i na przykład z młodzieżą pracowaliśmy i zarobiliśmy na telewizor do klubu. Wszystko było robione czynem społecznym, nic nie dostaliśmy.
Wersja PDF: Zofia Tkacz
Cykl wywiadów powstał ramach projektu „Centrum Aktywności Concordia+” dofinansowanego ze środków otrzymanych od Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej w ramach programu wieloletniego na rzecz Osób Starszych „Aktywni+” na lata 2021–2025 – edycja 2022.